Tak mnie nudzi już poezja. Tak mnie nudzą wiecznie te same objawy. Ból czasem tępy, czasem ostry. Piekący, kłujący, pulsujący. Przewlekły. Tu zdanie urwane, tam rozpoczęte spójnikiem. Sama się urywam. Zasób słów do użytku kurczy się bardziej z każdym kilogramem połkniętych psychotropów. Jakbym z kolejną tabletką zjadała jedno słowo, więziła je w sobie, już nie wyjdzie. I zaczynam też urwana. Bo zapach pokrzyw. Bo zimna podłoga pod stopami. Chwytam prześwity. Bez ciągłości.